niedziela, 4 sierpnia 2013

BG-RO 2013, czyli 15 dni w siodle TransAlpa

Plan wyjazdu w kierunku południa europy, powstał zimą 2012 … Rumunia i Bułgaria doskonale nadawały się na pierwszy ogień.

W lipcu roku 2013 wraz z moją żoną udało nam się zrealizować prawie 16-sto dniowy wyjazd do Rumunii - Bułgarii, a o tym w innym wątku. Wyprawa ta obudziła ze mnie duszę podróżnika i pokazała, jak wiele jest do zobaczenia. Od tamtego czasu ciągle myślę o kolejnym wyjeździe i strasznie ciągnie mnie na Bałkany.
Komentarz mojej żony po powrocie do domu "Chce dalej, na dłużej i na większym motocyklu". Bezcenne :)

Pobudka go go go ...


Dzień zero
Dzień 0, Piątek, 370km
Plan jest taki, my lecimy na podkarpacie dzień szybciej, czyli w piątek popołudniu. Chłopaki startują w sobotę o 5:30. Spotkanie w Dukli o 14:00.
My start 17:30 start do Krosna. Na miejscu u rodziców byliśmy o 23:00.
Dobranoc.

Dzień pierwszy
Pobudka 7:35. Ekipa która dziś rano ruszyła z domu, jest już 2 godziny w trasie.
Spotkanie o 14:00 w zjeździe Galicja w Dukli. Niektórzy dojechali już na 12:00 a inni na 14:30. Powitania, krótki plan, tankowanie i na przód na Tokaj.
Jeszcze po polskiej stronie 8-mio elementów ekipa rozdzieliła się na dwa mniejsze zespoły. Jedzie 5 w jednej oraz 3 motory w drugiej drużynie.
Po dojechaniu do Tokaju okazało się że jest tam jakaś koncertowa impreza muzyczna która pochłonęła całe miasteczko. Śpiewy, wino, tłok, a do tego na polu namiotowym jeszcze błoto będące efektem wystąpienia z brzegów pobliskiej rzeki.
Ewakuacja! Kolejne 34 km i docieramy do ładnego pola namiotowego w Igree. Namioty, kawka, kanapki. Druga mniejsza ekipa dotarła z 45 minut po pierwszym zespole.
Podczas pierwszego rozbijania namiotów, pierwsze zapoznanie, zapamiętywanie imion i podziwianie sprzętu biwakowego kolegów :)


Dzień drugi

W dniu wczorajszym podczas wieczornego apelu ustalono zbiórkę i gotowość do wymarszu na godzinę 9:00. Od rana ekipa wykazuje gęste ruchy Dziś do Sapany a potem zjeżdżamy z Murameszu na południe.
Niestety Rumunii poszli „po rozum do głowy” i cmentarz jest biletowany. Pamiątki „made by china”, ale można też kupić „hand made” zapakowane w firmowe pudełka.
Zniesmaczeni jedziemy dalej.
Michał stracił prędkościomierz, teraz 650′tka nie liczy kilometrów.
Konie, krowy i cielaki, same biegają po ulicy. Można je spotkać na wyjściu z ciasnego łuku. Wrażenia nie do opisania. Adrenalina skacze jak trzeba.
Czas na obiad, szukamy wiec stosownego lokalu, który pozwoli nam dobrze zjeść, nie dewastując portfela. Znajdujemy przy drodze niewinnie wyglądający „bar/restauracje”. Problemem okazało się dogadanie z gospodarzem. To podobno język węgierski jest trudny, rumuński także.
Na szczęście jeden z gości „odrobinę włada” językiem niemieckim. Trochę więc „auf Deutsch” oraz trochę na migi i już po chwili siedzimy przy stole.
To co nam podano, to długa historia na zupełnie inną opowieść. Wyjechaliśmy bardzo zadowoleni, a koszt całości poczęstunek dla 10-ciu osób wyniósł 400lej.
Na koniec dnia podczas szukania noclegu Gad się wywrócił na śliskiej trawie i stracił stelaż od lewego kufra. Jacek też się wywrócił i coś tam pękło i CrossTurerze. Było trochę płaczu i lamentu, ale szara taśma, pasy ściągające i tyrtyrtki pozwoli w krótkim czasie przystąpić do rozbijania obozowiska.
Koło 20:00 wybraliśmy się na dół wsi po piwo. Małysz twierdził, ze to „blisko”, bo jak jechaliśmy to było za zakrętem. No cóż, w Rumunii słowo zakręt jest dość popularne. Budowniczowie dróg wzięli je sobie mocno do serca i odcinków prostych nie robią wcale
Za to nocleg jest w niesamowitym miejscu. Widoki nie do opisania.

Dzień trzeci
Nekaja nas awarie. Poluzowane gmole w naszym Trampku, moduł w 650′tce Czarka daje znać.
Moduł reanimujemy metodą na tyrtyrtki, a gmole dokręcamy imbusem. Mamy wrażenie ze oba te tematy jeszcze wrócą.
Kierunek na wąwóz Bicaz.
Piękna trasa, niesamowite skały a między nimi droga. W miejscach gdzie można zaparkować pojazd i zrobić zdjęcia, lokalna gospodarka stworzyła „Krupówki”. Później jeszcze parę razy będziemy przyjeżdżać przez podobne do tego „ukwiały handlu”.
Po wąwozie szukanie noclegi. Jedziemy pod górę. Bicaz pokonaliśmy ze wschodu na zachód. Znaleźliśmy nocleg tuż za wąwozem, wydawał się całkiem ok, ale chwile po tym jak rozpakowalismy namioty pojawiło się 3 lokalesow w Dacii. Tłumacząc nam, że są `right hand’ właściciela i kazali zapłacić po 20 leji za namiot albo się pakować i szukać innego miejsca. Jako że Rumun ten miał mocno spaczony wyraz twarzy, decyzja naszego odwrotu nie jest odwlekana w czasie. Na kon!
Tego dnia nocujemy przy drodze technicznej prowadzącej do … kamieniołomu. Tiry i kruszywem o 4:00 rano – bezcenne.

Dzień czwarty
Dziś łatwa i przyjemna trasa z dzikiego campingu pod kopalnią kruszywa budowlanego, do północnego szczytu trasy Transfogarskiej.
Camping wyszukany w Garminie, okazał się bardzo trafionym strzałem. Namiotu rozbite, siedzimy teraz w lokalnym „barze” na piwku. Jest miło. Wspominamy wczorajszy wybryk Rumuńskich pseudo mafiozów.
Potem jeszcze mini ognisko i pieczenie udekorować kurczaka. Jak się okazało z kupionych dla mnie i Marzeny 3-ech udek, lokalne kory zostawiły mi tylko jedno.
Camping na którym wylądowaliśmy należy do jakiejś holenderskiej grupy campingowej. Dużo tu kamperow i gości z daleka.
Właścicielka nie jest tubylcem, raczej z północy Europy, na co wskazuje norweska uroda (blond pyza).

Dzień siódmy
Hotelowy poranek przywitał nas deszczem. Widok na Dunaj. Na szczęście my jeszcze odpoczywamy w naszych komnatach. Bardzo dobrze ze popadało. Wczoraj było bardzo wilgotne powietrze, wiec deszcz dobrze zrobi. Ciśnienie się poprawi. Ile można w 26 stopniowym słońcu jechać.
Plan na dziś, to Słone Jezioro na południe od Constancji. Zobaczymy czy uda się „przybiwakować”.
Potem granicą Bułgarska i wzdłuż wybrzeża na południe.
Nie spieszy nam się zbytnio, ponieważ domek w Słonecznym Brzegu mamy od 6-tego.
Jutro gnamy do Balcik do ogrodu botaniczny i na Słoneczny Brzeg. Tam zamierzamy 3 dni leniuchiwać. Małyszek i Michał, chcą jechać do Turcji. Niech jadą. Mnie trochę boli już dupa.
Cdn…

Dzień ósmy
Nocny wiatr od morza chciał nam zabrać namioty.
Potem od 7:00 rano znowu lampa. Nie wiem jaka jest temperatura, boje się spojrzeć na termometr.
Na plaży pozbierałem trochę połamanych muszli. Po całe muszę się wybrać o świcie, zanim turyści przyjadą.
Zaraz ruszamy. Ogród botaniczny w Baltik, a potem Słoneczny Brzeg. Tam zakotwiczymy na 3 dni.
Ale gorąco, a jaki wiatr. Zwijamy namiot, chciał odlecieć.
Już teraz wiem, że jeszcze wrócimy na południe Europy. Jest fajnie.
Chłopaki planują na jutro wyjazd do Istambułu. Tam nocleg i powrót kolejnego dnia. Ja specjalnie z domu paszportu nie zabrałem, bo Marzenka nie ma i nie chciałem aby mnie kusiło jechać bez niej. W ten sposób sprawa jest jasna, nie jadę. Wrócimy tu za rok.
A swoją drogą chłopaki już planują kolejna wyprawę. Zobaczymy co życie pokaże.
Po kilku kilometrach dojeżdżamy do Baltik.
Turystyka i cwaniactwo zawsze idą w parze. „Naganiacze” potrafią z kilku metrów poznać z jakiego jesteśmy kraju i za wszelką cenę (posługując się odpowiednim jezykiem) zaciągnąć Nas do restauracji lub innego miejsca w którym turysta może wydać pieniądze. Główny deptak Baltika to po prostu gigantyczne Krupówki.
Spotkaliśmy nawet Turka który pracuje zarówno w Baltik jako parinkowy jak w naszych Kliecach.
Zwiedzamy ogród botaniczny i jedziemy dalej, do miejsca dzisiejszego noclegu. Słoneczny Brzeg i hotel Tarsis witają nas z otwartymi ramionami. Rozpakowujemy motocykle i idziemy na „polowanie”, przecież jesteśmy głodni.
Jedzenie jak to jedzenie, w takim mieście jak Słoneczny Brzeg wszystko nastawione jest „pod turystę”. Byliśmy na molo, na deptaku, w knajpie – dość! Ja napewno z własnej nieprzymuszonej woli do takiego kurortu nie przyjadę. Wolę spokój, ciszę, a nawet poczciwy namiot.
Po objęciu miasta i powrocie do bardzo ładnego i spokojnego hotelu ja i Marzenka idziemy na imprezę z okazji otwarcia nowego hotelu. Mamy zaproszenia. Jest jedzenie, alkohol, tańce, sztuczne ognie, ciemnoskóra wokalistka. Siedzimy z 1,5 h.
Czas spać. Dziś jazda w słońcu i bezlitosny upał dal nam w kość.


Dzień dziesiąty

Pojechał polak do Bułgarii, poszedł na plaże a teraz cierpi.
Dziś nadal motory postoją grzecznie na parkingu.
Zwiedzanie Nesebar.
Do tego ładnego miasteczka dojechaliśmy taksówką. Okazało się ze taxi kosztuje tyle samo ile musielibyśmy zapłacić za autobus, po 2 lewa za łba.
Wyspiarskie stare miasto połączone z lądem droga wiodącą przez most, ma swój urok. Ładna zabudowa z wpływami Greckimi. Niestety sympatyczny i ciepły klimat psują wszechobecne stragany z pseudo pamiątkami. No cóż turystyka zawsze znajdzie odbicie w lokalnej gospodarce.
Powrót z Nesebaru – drogą morska. Nie było już tak tanio (8 lew) ale za to bardzo fajnie i ładne widoki.
W Nesebarze udało się także znaleźć pocztę i wysłać kartki do „najbliższych”.
Ogólne wrażenie ze słonecznego brzegu i jego okolic jest takie, że jak ktoś nie był na morzem Czarnym lub Śródziemnym to powinien pojechać. Ciepła woda, dużo słońca, piękne widoki – to jest to co się każdemu spodoba. Jednak „lokalne krupówki” nie koniecznie muszą się każdemu przypaść do gustu.
Zostajemy tu jeszcze do jutra. Rano zamierzam iść nad morze, zobaczyć jak wygląda wschód słońca. 5:39 czasu lokalnego.
Wyjazd planujemy na pojutrze, czyli w środę.
Tymczasem oczekujemy na naszych ludzi wracających z Turcji – Małysza i Michała.

Dzień jedenasty
Wschód słońca o 5:39? To chyba nie jest atrakcja przeznaczona dla mnie. Puszczają to o nieodpowiedniej porze zawsze się spóźniam, zasypiam, lub coś jeszcze. Nie udało się – zaspałem jest 8:00.
Poszedłem na plaże zobaczyć jak wygląda o 8 skoro nie widziałem o 6. Hmm, pełno ludzi. Szok. 8:20 rano a oni jak by była 11:00 kąpią się, biegają, jakieś wycieczki, animatorzy kultury z megafonem, szał.
O 11:45 kolektyw zarządził wspólne wyjście do smażalni czyli na plaże. Wytrwałem tam do 15:30 in poszedłem spać do hotelu takie maxi słońce to chyba nie dla mnie.
Podczas naszego pobytu na plaży, Małyszek z Michałem pojechali do Nesebaru. Wczoraj my, oni dziś. Wrócili brzegiem plaży.
Dziś trzeba dobrze wypocząć no jutro start na północ, o 4:00 rano.

Dzień dwunasty
Start o 4:00 rano. Brak czasu na pisanie sprawozdania. Cały dzień za sterami. Jak już pisałem przyjechaliśmy dziś prawie 7 setek. Od Słonecznego Brzegu do podnóża TransAlpiny. Jutro zdobywamy szczyty.
Pogoda nieco nas zaskoczyła w Rumunii. Góry przywitały nas deszczem, burza z piorunami i gradem. Potem drzewo zwaliło się na drogę i musieliśmy czekać aż służby porządkowe doprowadzą trasę do użyteczności. Coś nam się zdaje że TransAlpina nie chce nas wpuścić.
Na jutro w pogodynce też opady. Będziemy walczyć.
Mimo ze planowaliśmy camping na dziko, zmuszeni byliśmy wziąć pokoiki z przydrożnym hotelu.
Dziś wyprawa przekroczyła 3000km, dokładnie 3055km

Dzień trzynasty
„Od rana” pobudka, 8:45. Powolne wzlekanie się z koja. Spałem dość mocno. Chyba każdy z nas był nieco zmęczony. Należał nam się ten sen.
Pogoda zrobiła nas „w balona”. Wydawało nam się ze całą noc pada deszcz. A to nie prawda. To lokalny strumien. Do tego jeszcze okazało się że obfite zalesienie stoku przy którym stoi hotel spowodowało wrażenie kiepskiej pogody i chłodu. Tymczasem świeci piękne słońce i ptaki ćwierkają.
Z wielka przyjemnością ruszamy na trasę.
Przejeżdżamy północny odcinek TransAlpiny. Niestety widoki nieco nas rozczarowują. Jak się później okazuje, opuściliśmy nieświadomie cześć trasy. No cóż, będzie gdzie wracać za rok.
Kolejny elementem planu dnia, był wodospad Oselu w północno zachodniej części Rumunii. Ruszamy wiec. Droga paskudna.
Szukamy wodospadów, długo szukamy, cierpliwie. Nadkładamy drogi, poświęcamy nasze maszyny podczas jazdy po kamieniach i innych podłych elementach lasu. Bez skutecznie. Zapada zmierzch, a z nieba lecą wiadra wody. Zjeżdżamy na dół. Ekipa chwile czeka na nas. My postanawiamy zostać. Reszta tego wieczoru leci jeszcze do Tokaju. Dojeżdżają około północy.
Jako że nasz GPS pokazywał dojazd na na 23:15, postanowiliśmy zostać i rozbić namiot na łące.
Dzień kończymy wiec na campingu na dziko w okolicy wodospadów Oselu.
Rozpalanie ognia w trudnych warunkach mam opanowane, wiec w 10 minut mamy przyjemne ognisko. Suszymy buty.
Kąpiel w strumieniu jest tym czego było mi trzeba. Radości i pluskania nie ma końca. Bawię się jak dziecko.
Po zmroku, czas do śpiwora.
Z późniejszej relacji chłopaków wiem, że tego dnia podczas dojazdu do Tokaju mieli jeszcze przygodę z oponą w moto Olka. O 22:00 szukali wulkanizacji.
Dzień czternasty
Ciężko się spało. Wartki strumień plus odgłosy lasu potrafiły pobudzić naszą wyobraźnię i napędzić strachu. Pierwsze dwie godzinki nie mogliśmy zasnąć.
Około 9:00, kiedy słońce wyłoniło się z za wielkiej góry, zwinęliśmy obozowisko i 10:30 ruszyliśmy do Tokaju.
Jako że wczoraj brakło mam wody pitnej (zapomnieliśmy kupić), a poranną kawę trzeba było wypić, musiałem uzdatnić wodę ze strumienia.
W kilka minut powstał filtr do wody i już można było przyrządzić kawę.
Ruszamy w trasę. W Tokaju na znajomym campingu spotykamy chłopaków. Olo z Goską ruszyli już wcześniej do domu. Jest nas więc łącznie 6-stka.
Tego dnia atak na Tokajskie wino trwa do późnych godzin nocnych.

Dzień piętnasty
Czas wracać. Poranne śniadanie, dmuchanie w alkomat i już po chwili można jechać.
Na wylocie z Tokaju zahaczamy o „firmowy sklepik” producenta trunków wyskokowych. Dokonujemy zakupu kilku buleteczek winka. Małysz kupił 11 sztuk butelek o pojemności 2,5L każda. Reszta z nas, nieco mniej.
Około godziny 14:00 dojeżdżamy do Dukli już po polskiej stronie. Żegnamy się w miejscu w którym nasza przygoda się rozpoczęła, a więc przy „zajeździe galicyjskim” gdzie zaczynaliśmy nasza wspólna przygodę.

Informacje dodatkowe
1. Waluta, bankomaty
2. Jedzenie
3. Nieszpieczeństwa
Straty w sprzęcie lub zdrowiu
Zero :)
Koszty ukryte, coś o czym się nie mówi i nie myśli na początku
Pamiętać trzeba m.in. o tym, że po dwóch takich wyjazdach to do wymiany mamy komplet opon i napęd :) A to łącznie około 1100zł, czyli po 550zł na każdy wyjazd.

Zdjęcia
Galeria zdjęć (1)
Galeria zdjęć (2)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz