wtorek, 26 czerwca 2012

Rajd Bobrowy 2012

W dniach 22-24 czerwca 2012 odbył się „Rajd Bobrowy 2012”.

Motocyklowa impreza integracyjna okraszona jazdą na orientacje z elementami rywalizacji w przygotowanych konkurencjach. Postanowiłem wziąć udział. Jako, że w tamtym momencie byłem bardzo świeżym motocyklistą, bardzo chciałem wybrać się motorem po raz pierwszy gdzieś dalej „po za miasto”.
Pamiętacie: eksploracja. Ja po prostu na dupie nie mogę usiedzieć.
Zapisałem się na Rajd wcześniej i pieczołowicie się przygotowałem.


Dzień Pierwszy (Piątek) – 22.06.2012
Wyjazd na „Bobrowy” już dwa dni wcześniej wzbudzał we mnie emocje. Motocyklista że mnie świeży, więc każdy wyjazd to wielkie wydarzenie. Tego dnia pogoda od rana nie rozpieszczała. Jak się później okazało, to tylko tak straszyła, bo od 14:00 było już lekkie słońce, a potem jeszcze lepiej. O 19:00 to był normalnie upał.
Pakowanie ekwipunku zajęło mi jakieś 2,5 godziny. Wyselekcjonowałem tylko niezbędne przedmioty, spakowałem je pieczołowicie w stosowne tobołki, potem hop katamaranem do garażu po motor, troczenie bagażu i w drogę.
Ruszyłem o 15:20. Trasę przygotowałem sobie wcześniej, wszystkie waypointy (punkty nawigacyjne) wrzucone do Garmina. Z Łodzi do Wlenia pod Jelenią górą, omijając drogi główne. W Łodzi szybkie tankowania, można jechać.
Gładko i przyjemnie. Niestety moje zadowolenie i euforie wyjazdu przez cały czas zakłócała świadomość źle wyważonego przedniego koła. A może to tylko takie moje amatorskie wrażenie? Ten wątek jak się później okaże, będzie miał swój ciąg dalszy.
Przejazd wybranymi wcześniej drogami nie stanowił żadnego problemu. Jedynie Wrocław staje okoniem i każe objeżdżać jakieś roboty miejskich dróg. Właściwie to udaje się ominąć to miasto, przez chwile jadę wzdłuż płotu lotniska Balice.
Potem tylko przeskok „mostkiem” przez krajówkę i dalej na Jawor i inne mniejsze miejscowości. W Jaworze tankowanie „na jutro do pełna”, hop na moto i dalej pokonywać trasę. Do celu zostało już tylko kilkadziesiąt kilometrów. W miejscowości Sokołowiec, 15 km przed dojazdem do „bazy rajdu” zatrzymuje się w małym spożywczaku, aby kupić jakieś mięsiwo na ognisko i coś do picia.
Jakież było moje zdziwienie gdy po wyjściu okazało się, że w przednim kole nie ma powietrza Po prostu miękka guma Cóż robić. Pytam „lokalesow” o wulkanizację, Oni tylko wzruszają ramionami. Wszyscy zainteresowani są oglądaniem meczu w TV. No tak , przecież mamy Euro 2012, to zrozumiałe.
Tego dnia mecz Ger-Gre, pada 4-2, oczywiście Niemcy przechodzą dalej. To był ostatni mecz Euro na stadionie w Gdańsku.
W poszukiwaniu pomocy trafiam na podwórze do starszego Pana. Za 50 zł (!) udaje mi się „pożyczyć od niego” stary kompresor – wymontowany w lodówki! Tak! Zabrałem że sobą kawałek starej lodówki. Ciężki jak cholera, ale wpakowałem go do kufra. Jako że do celu miałem dokładnie 17 km – plan był taki, że co 3-4 km będę pompował koło w napotkanych gospodarstwach, a naprawa zajmę się następnego dnia rano. No przecież teraz niczego nie załatwię W tajemnicy powiem, że wszystkie napotkane tego dnia osoby były lekko „nietrzeźwe”, cóż – taka okolica.
Pierwsze pompowanie koła po około 6 km u Pana, który jak się okazuje zna organizatora naszego „bobrowego rajdu” i określa go mianem „starego harlejowca”. Ciekawe do Czarek na to? Do celu pozostało 10,5 km.
Kolejne pompowanie koło w otwartym garażu, tuż przy drodze. Było już ciemno. Zdziwiona pani pożyczyła mi „trochę prądu”. Nawet jej nie podziękowałem, ale ze mnie troglodyta. Jadę dalej. Ogień do przodu, zanim znów zejdzie powietrze. Do celu około 5-6 km. Czyli „powinienem” dojechać.
Niestety po drodze było mało gospodarstw, w których świeciło by się światło, lub ktoś z domowników był na zewnątrz – po prostu nie bardzo było kogo poprosić i „trochę prądu”. Jechałem więc bardzo ostrożnie i powoli.
6 km na prawie pustym kole, to nic przyjemnego. Zakręty które jutro maja okazać się czystą igraszką, dziś są katorgą. Męką i strach, hamowanie to manewr którego należy unikać jak ognia! Motor najlepiej prowadzi się, gdy odciążam przednie koło, to zrozumiałe. No ale ile można jechać na tylnym kole (żart)
Ostatnie 6 km było ciężkie ale dojechałem, ba …. nawet przejechałem wjazd do Schroniska o jakieś 100 m. Podczas manewru zawracania wykonywanego przy postojowej prędkości na pozornie pustej drodze po środku „niczego”, motocykl się wywraca. Niestety – prawie pusta opona pokazuje kto tu rządzi. W tym momencie zza zakrętu nadjeżdża duży autobus, wyjeżdża jak znikąd Zdążyłem tylko unieść ręce do góry (!), odblaskowa kurtka się przydaje – prawdopodobnie właśnie uratowała mi życie. Kierowca autobusu nagle hamuje. Polecam odblaskowe ciuchy.
Co czynić dalej? Motor na poboczu, puste koło. Niby baza blisko – słyszę chłopaków przy ognisku, ale koło jakoś naprawić trzeba.
Nagle nadjeżdża i zatrzymuje się żółty VW Passat (rodem z lat 90-tych) z napisami „pomoc drogowa”. Kamień spadł mi z serca teraz będzie już z górki. Miły człowiek, jak się po chwili okazuje – również motocyklista, wskazuje mi drogę do najbliższego warsztaty wulkanizacyjnego. 3 – 3,5 km odległości. Postanawiam „doturlać się” ostrożnie do tego warsztatu. Na miejscu dwóch młodych chłopaków ponad oglądanie meczu przedkłada pomoc pojawiającemu się wędrowcowi na wiśniowym rumaku. Ściągamy koło, oponę, wyciągamy dętkę, lepimy dziurę. Montujemy całość, dmuchamy. Powietrze nadal ucieka Znów rozbieramy koło, dmuchamy mocniej sama dętkę, okazuje się że jest druga dziura! Lepimy druga late. Oczywiście badamy dokładnie cała oponę, nie znajdujemy nic ostrego. Dziwne, ale prawdziwe.
Koło naprawione – komu w drogę, temu na koń
Tego wieczora dojeżdżam do bazy Rajdu Bobrowego o godzinie 0:30. Jestem mocno zmęczony. Oczywiście piwo od Cezarego smakuje wyśmienicie. Chwila na przywitanie się z uczestnikami i spać.
Dzień drugi (Sobota) 23.06.2012
Obudziłem się o 4:30, nie wiem dlaczego. Potem dosypiałem jeszcze do 8:00, bo pobudka „oficjalna” planowana była na 9:00. Po prostu organizator chciał dać się wyspać również tym, którzy przy ognisku i „wodzie rozmownej” siedzieli do 4:30.
O 9:20 śniadanie, na 11:00 wyjazd. Wyjazd na rajd, czyli to co „motobobry” lubią najbardziej.
Na trasę wyjeżdżamy w drużynach po dwa motocykle. Jeden to „nawigator”, drugi „obserwator”.
Zadanie nawigatora, to poprawne pokonanie przygotowanej przez organizatorów trasy, wg. wskazanej za pomocą itiner’a (mapa przejazdu) pokrętnej logiki autora
Zadanie obserwatora to szukanie na trasie punktowanych zadań. Zadania oznaczone są pomarańczowymi przedmiotami (konewki, butle, kanistry, inne gadżety). Tak więc jedziemy i oczy wokół głowy. Sytuacja jest więc taka, że jedziemy max 55 km/h i rozglądamy się jak żuraw na łące. Część z nas przejechała tego dnia ponad 90 km na stojąco.
Drugim kryterium decydującym o zajęciu miejsca plasowanego na podium lub poza nim jest ilość przejechanych kilometrów – im mniej tym lepiej, a sędziowie spisywali liczniki Cwaniaki. Każdy zjazd z precyzyjnie wytyczonej trasy, był nieubłagalnie zapisywany na liczniku pojazdu. W tym przypadku odpowiednia interpretacja mapy była kluczem do sukcesu.
Zadania do wykonania na trasie były następujące: slalom, zagadki, pytania z geografii, kulturoznawstwa i polskiej poezji, trochę matematyki, strzelanie z łuku, a także odrobina hazardu. Za każde zadanie otrzymać można było od 0 do 2 pkt, stopniowane co 0,5 pkt.
Powrót do bazy nastąpił około 18:00. Wszyscy byliśmy zmęczeni, głodni, zadowoleni. Każdy pędził na obiad do rajdowej stołówki.
Wieczór minął pod znakiem, rozmów, śmiechów, opowieści ogniskowych Niektórzy z nas tej nocy zupełnie nie zmrużyli oka.
Dzień trzeci (niedziela) 24.06.2012
Pobudka, śniadanie, pakowanie, zwijanie namiotów.
Nastąpił moment na który czekaliśmy – ogłoszenie wyników i rozdanie nagród
Niestety moja drużyna (z numerem 11, Grinch i Ślimak) nie zajęła miejsca na podium. Jak się później okazało, zajęliśmy miejsce czwarte, a więc było blisko. Za rok Bobrowy 2013 - musimy się bardziej postarać.
Około 11:00 drużyny zaczęły się rozjeżdżać do swoich garaży.
Ja i Krzysztof postanowiliśmy pojechać jeszcze do Schroniska Szwajcarką, od takie dodatkowe 30 km przed powrotem do domu.
Ponadto czekała na mnie jeszcze jedna sprawa do załatwienie, mianowicie – oddać kompresor (z lodówki) temu starszemu Panu że wsi Sokołowiec. Tak więc 15 km do Sokołowca, potem 30 km do Karpnik i potem 320 km do Łodzi Trochę tego dnia nawinęliśmy.
Dziękuje wszystkim na niesamowita zabawę, mila atmosferę. Poznałem niesamowitych ludzi. Mam nadzieje, że będziemy się jeszcze widywać.
Grinch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz