środa, 15 lipca 2015

Babcia Rozalia, czyli Białoruś od kuchni

Jak już zapewne wiecie w listopadzie 2014 roku, o 50% powiększył się u nas stan osobowy. Urodziła się Antonina. Sprawność „wyjazdowa” naszego zespołu uległa zmianie. Najchętniej wszędzie zabierałbym moją kochaną córeczkę wraz z żoną. Niestety na motocyklu nie jest to możliwe. Córka ma dopiero 9 miesięcy. A i kosza w motocyklu nie mam.
Zdecydowałem więc, tym razem się pojechać bez rodziny. Mamy nadzieje nadrobić to w okolicy września, wtedy we trójkę pojedziemy gdzieś na 4 kołach. Mam już nawet pewien "zarys planu wyjazdu", ale to szaa.
W tej chwili na motocyklu mogę wyjechać jedynie sam.

Już zimą zastanawiałem się gdzie by tu na moto w tym roku pojechać. Pamiętajmy, że tym razem jadę sam, oraz nie chce na zbyt długo rodziny opuszczać. Wyjazd musi być "szybki, zwarty i atrakcyjny”.
W zeszłym miesiącu udało się na 4 dni skoczyć z Jackiem do Lwowa. To był mój pierwszy kontakt z naszymi wschodnimi sąsiadami. Teraz nadszedłem więc czas na kolejnego wschodniego sąsiada, -Białorusina. Prawda jest taka, że tak całkiem sam to ja na ten pomysł nie wpadłem. To Michał „ChanKrymski” zaproponował Białoruś. Oni we dwoje (Michał i Iwona) byli niedawno w Litwie i w Estonii. Teraz chcieli poznać Białoruś. Decyzja zapadła, jedziemy. Załatwiamy dokumenty (wizy) i start.
Ekipa:
Iwona "Pantera", Michał "Chankrymski” na TransAlpie, oraz
ja Przemek „Grinch” na dziadku GS'ie.

7 kwietnia spotkałem się z "Chanem" celem omówienia planu i przekazania paszportu do uzyskania wizy turystycznej. Michał wziął to na siebie. Poszło szybko i łatwo. 280zł od głowy to dość sporo, ale nie dało się inaczej. 
Termin wyjazdu ustaliliśmy na początek lipca. Wizy pozwalały na pobyt u sąsiada pomiędzy 1 a 12 lipca. Granicę chcieliśmy przekroczyć w Terespolu. Michał i Iwona dojeżdżali z podkarpacia, a ja z centrum. Wygodne miejsce spotkania ustaliliśmy na 30 czerwca w okolicy Włodawy przy jeziorze Białym. Tam będzie pierwszy kemping i dalej wspólna jazda.

Dzień 1:
Wyjazd z Łodzi do Włodawy o 16:30. Obowiązki służbowe nie puściły mnie szybciej. Gdy Michał pisze sms'a o treści "jesteśmy w połowie drogi do Włodawy, leje deszcz", ja jeszcze pakuje motocykl. Na miejscu (nad jeziorem) byłem około 21:20. Michał i Iwona mieli już rozbity namiot i czekali na mnie. Tego wieczora spędziliśmy jeszcze chwilę na studiowaniu mapy, planowaniu trasy, a także wymianie opinii co do "celu wyprawy".
Postanowiliśmy, że zwiedzimy maksymalnie dużo, motocykle są tylko środkiem transportu i tniemy koszt noclegów. Będzie więc "dzikus", czyli to co tygryski lubią najbardziej.



Nad jeziorem Białym ładne, czyste pole namiotowe. Nocleg 17zł (namiot + motocykl). Jutro atakujemy Białoruś. Przejechany dystans około 368 km.

Dzień 2:
Poranek 8:00. Śniadanie, mapa, naciąganie łańcucha i po 9:00 w drogę. 

Łańcuszek ...

Jak się potem okazało, już od pierwszego dnia Michał zrobił mi sporą niespodziankę, zawsze planował trasę i zarządzał wycieczką. Mogłem nieco psychicznie odpocząć :)
Po wyjeździe z kampingu nad Białym we Włodawie wymieniamy w kantorze gotówkę. 1000 zł na dolary. Jadąc na Białoruś, dolary to dobry pomysł.
W pierwszym momencie chcieliśmy wymienić złotówki na Ruble białoruskie, ale ... nie mieliśmy tak "dużej reklamówki". :D To jest wątek na zupełnie inna historię.

Czekamy w kolejce na granicy

Dojeżdżamy do granicy ... dużo by można opowiadać. Zupełnie nie wiem jak to się stało, ale wyjechałem na przejście graniczne z ... boczkiem (zakaz wwozu wieprzowiny). Wstyd mi.
Oczywiście przy rewizji kufrów, boczek "wyskoczył" na pierwszy plan :) no i się zaczęło. Był niezły kwas :/ Niewiele brakowało, aby mnie ten boczek "cofnął do Polski". Na terenie Białorusi nie wolno wwoziç żadnego mięsa! Na szczęście ta przygoda skończyła się pozytywnie. Boczek musieliśmy natychmiast "zjeść lub zutylizować", tu Iwona wykazała się "sprytem". Dziękuję.
Ale boczek to jest nic. Na przejściu spotkaliśmy francuskiego podróżnika, Jean Michael. Jean był właśnie na początku swojej podróży do Chin. 18000km, 4 tyg, KTM 1290. Pomogliśmy mu z papierami na granicy i zapłaciliśmy za niego 4$ opłat. Ot, taki nasz niewielki wkład w jego wielka podróż. :) Może szepnie o nas słówko na blogu:
www.
Po przejechaniu granicy, już po Białoruskiej stronie planujemy obiad. W miejscowości Kamieniec oddalonej od granicy o około 50km, zwiedzamy „Białą wieżę” i przyległe drewniane rzeźby.




Następnie w ... sklepie spożywczym zamawiamy kotlety ogrzewane na miejscu w kuchence mikrofalowej + zestaw surówek. Do tego po kawie i słodkim ciastku. 30zł za 3 osoby (!) to bardzo dobra cena.

"Magazin"

Tego dnia podjeżdżamy jeszcze po bramę Białowieskiego Parku narodowego w celu zwiedzenia siedziby Dziadka Mroza w Kamieniukach. 

Translate: Białowieska Puszcza

Na miejscu okazuje się, że to jest wyprawa na cały dzień, a samo zwiedzanko na około 2-3 godziny. Trzeba wejść na biletowany teren parku, potem wewnętrznym transportem jechać do „siedziby Dziadka”, tam zwiedzać i jeszcze wrócić. Zapadła decyzja że rezygnujemy, ale wrócimy tam innym razem od Polskiej strony tym przejściem dla turystów pieszych. Można również wjechać rowerem, a w samym parku są wyznaczone specjalne miejsca do spania i biwakowania. maksymalny czas przebywania w Parku na zasadach uproszczonych: 3 dni.

Dokumenty potrzebne do przebywania w parku:
1. Paszport
2. Dokument dający pracy czasowego przebywania w parku
3. GPU NP, Puszcza Białowieska - opłata urzędowa

Formalności związane z przejściem turystycznym w parku:
1. Instrukcja postępowania (pdf PL)
2. Odpowiednia Białoruska strona internetowa

Po Białuruskiej stronie jest wypożyczalnia rowerów, ciekawe czy jest także po naszej?



Spanie na dzikusa w Kamieniukach. Każdy odpoczywał według swojego rytmu.


Upragniony odpoczynek

Pantera w trawie



Trafił nam się "kurwi mostek". Był momenty [cenzura] :), a także fajny widok na staw i okoliczne ptactwo. Bociany, myszołowy.

Jak się potem okaże - Bociany towarzyszył nam codziennie


Koszty dnia: 24 zł na głowę
Przejście graniczne: 4$.
Obiad 10 zł na głowę
Artykuły spożywcze: ok 120000 BYR, czyli 30zł
Dystans:199 km

Dzień 3:
Nie wiem co Michał robił rano z tym namiotem. Może mrówek mu naszło?



Dalej w drogę, zahaczając lokalny "magazin" z szybkim jedzeniem śniadania na trawie. Co prawda mrówki mnie podczas spożycia pogryzły, ale za to kanapki Iwona robi dobre. Nawet pies się pożywił.



Bociany obserwują nas na każdym kroku.


A okoliczny wystrój nie daje zapomnieć gdzie się znajdujemy.



Zaraz po posiłku obraliśmy kurs na północ. Plan dnia zakładał odszukanie miejsc pamięci znanych z literatury szkolnej i historii. Łącznie 3 atrakcje:

1. rekonstrukcja domu Tadeusza Kościuszki (nie wolno robić zdjęć), 




Na tyłach domu Kościuszki malowniczy mostek oraz drzewo miłości ...

Drzewo miłości zadziałało jak trzeba




2. Grób Jana i Cecylii Bohatyrowiczow.



We wsi Bohatyrowicze mieszkają aktualnie 4 osoby. Szkoda że nie zostaliśmy tutaj dłużej. Tego dnia nie wiedzieliśmy jeszcze ile czasu poświecimy na kolejne elementy trasy, więc woleliśmy nie robić "zbędnych opóźnień". Co prawda pod koniec był jeden "dzień wolny", ale dobrze wykorzystaliśmy go na zwiedzanie innych okolic.

3. Pomnik ku czci Powstańców styczniowym 40-tego roku.




Udało się. Wszystkie "PKP'y zaliczone", a do tego jeszcze mieliśmy pierwszy kontakt z rzeką Niemen.



Podczas zwiedzania, był czas na odpoczynek, zdjęcia, wygłupy, itd itd ...








Nawet przybiłem łapę z lokalnym "sabaką".






Było przy tym sporo "szutru" (jazda GS'em po polu) i rozmów z mieszkańcami wsi. Ciekawe doświadczenie.
Kolejne kilometry sprawiały nam radość, a przygód przy tym było bez liku.




Garminowe CNE jest wyśmienite ...




Spotkanych po drodze pięknych starych cmentarzy mnóstwo.



Zwiedzamy także ruiny zamku. Oczywiście "kustosz wycieczki" Michał (za co dziękuje) dokładnie wie, co to był za zamek i gdzie, ale ja zapomniałem ... więc zamieszczę jedynie zdjęcia :)









Swoistym folklorem okazała się napotkana na oko 17-19 letnia niewiasta, która zamaszystym krokiem wytoczyła się z autobusu na parkingu gdzie zostawiliśmy nasze rumaki i zapytała czy może zrobić sobie zdjęcie na BMW? Cóż - nie mogłem odmówić. Zgodziłem się.


Odpowiadam z góry: Nie! Do Polski jej nie zabrałem.
Dzień niezmiernie udany. Po to przyjechaliśmy na Białoruś, podróżować szlakami historii, rozmawiać z ludźmi, poznać jak żyją.

Słońce świeciło niemiłosiernie. Tymczasem popołudniowa porą ... w motocyklu Michała poziom paliwa niebezpiecznie zbliżał się do minimum. :( Trzeba było jeździć wyjątkowo oszczędnie.



Zmęczenie, temperatura i dystans ponad 300 km tego dnia dały nam już w kości. Odpoczynek konieczny. Pilnie szukaliśmy kampingu oraz paliwa. Tankowanie na ciężkiej rezerwie w Skidalu. Spanie na kamping "Chemik" w okolicy Białoruskiego jeziora Białego.



Lokal okazał się być wyjątkowo klimatyczny. Lata 85-92 w Polsce. Cena za "cofnięcie w czasie" to 30 zł od głowy, a dokładnie 345000 BYR za naszą trójkę.







Piękne kwietniki i zdobienia ...







Tego wieczora, kuchnia pracuje pełną parą.




Idziemy spać w wyśmienitych nastrojach. Białoruskie piwo jest pyszne, bez ulepszaczy.

Zakupy śniadaniowe 22 zł za 3 osoby.
Muzeum Kościuszki 10000 BYR za głowę, ok 2,5 zł. Za możliwość fotografowania trzeba nieco dopłacić.
Dystans: 343 km, paliwo 50zł, 200200 BYR

Dzień 4:
Czy ktoś z Was łowi ryby? Jakie są sposoby zanęcania ryb? W kurorcie "Chemik" zanętę robi się tak:


Pierwszy punkt dnia, muzeum Niemena w Wasiliukach.





Niesamowite miejsce, bardzo przyjazny gospodarz muzeum. Polecamy. Opłata za zwiedzanie "symboliczna", daliśmy 200000 BYR.












Po pamiątkowym wpisie do księgi gości, zostaliśmy poczęstowani wodą ze studni :)


Był także "foto time" :)







Po muzeum lokalny kościół i rozmowa z polskim księdzem od 15 lat piastującym stanowisko proboszcza w Wasiliukach. Sama ta wieś liczy dziś już tylko 17 mieszkańców.




Dalej do Nowogródka.




Jest święto Państwowe, trafiliśmy na obchody. Jest pięknie, kolorowo, wszyscy dostojnie ubrani. Na około dużo milicji. My jemy obiad w "Rzymie" na rynku a naszych rumaków pilnuje sam Pan władza.
Może i smacznie w tej restauracji, ale mało. :( Będzie trzeba poprawić jeszcze kolacją.
50 zł za 3 obiady, kawę, herbatę i kompot.





Szukanie meldunku. Procedura rejestracji w Hotelu. Noooo, to może być przygoda.
Meldowanie, rejestracja, czy jak to nazwać, bez znaczenia - jest kupa śmiechu. W Białorusi jest obowiązek zameldowania się w jednym miejscu w ciągu pierwszych 5-ciu dni roboczych. Nam udało się to załatwić 4-tego dnia w Hotelu "Dom Pański". Hotel kosztuje 450000 BYR za 3 głowy i w tym jest "meldunek". 10$ na głowę to dobra cena.




Po zrzuceniu podstawowych gratów w pokoju hotelowym idziemy na zwiedzanie Nowogródka.
Michał jak zwykle wertuje przewodnik. Chłop ma zdrowie.







Trafiliśmy na obchody dnia niepodległości, czy coś ...






Dom Adama Mickiewicza, a także kościół w którym był chrzczony.






W kościele rozmawialiśmy z siostrą, Polką. Opowiedziała nam jak wygląda życie na Białorusi z perspektywy polaka.

Cmentarz Żydowski, właściwie jedna pamiątkowa płyta.


Pomimo, iż w mieście jest bardzo ładny park oraz ogólnie rynek miasta, to jest to mieścina która 250 m w linii prostej od rynku wygląda już jak prowincja.





No cóż, w literaturze było lepiej. Nie udaje nam się także wejść do znajdującego się tu meczetu. Postanawiamy pospacerować po miasteczku, może coś ciekawego znajdziemy.










Chodzenie bez większego celu i oglądanie miasta opłaciło się z nawiązką. Na ulicy spotkaliśmy jednego z czołowych polskich sportowców. Dość niecodzienna sytuacja :) Dzięki Jacku za fotkę.




Podczas powrotu do hotelu zakupy na "kolacje". Kanapki Iwony rądzą.

Codzienny foto time:




Zachód słońca w Nowogródku





Muzeum Niemena 200000 BYR, czyli 50 zł. Można było dać 50000, ale my mieliśmy gest ... a raczej pan kustosz reszty nam nie wydał, a ja nie miałem mniejszego banknotu.
Obiad 200000 BYR, czyli 50 zł za 3 osoby
Zakupy spożywcze 145000 BYR, czyli 37 zł

Dzień 5:
Ponieważ spanie było w wyjątkowo przyzwoitych warunkach, postanowiliśmy wstać dziś nieco wcześniej i dość szybko wyjechać.
Sobotni poranek nie rozpieszcza, żar z nieba. Kierunek Świteź, liczymy na kąpiel w tym osławionym jeziorze. Mamy blisko, dojeżdżamy sprawnie. Niestety na miejscu okazuje się, że to piękne kąpielisko oblegane jest przez setki plażowiczów! To aż trudne do opisania i przedstawienia. Ludzie wysypują się z większych i mniejszych autobusów całymi rodzinami i z całą plażową wyprawką maszerują nad jezioro.
Świteź, to namiastka wczasów podczas długiego weekendu. To dla Białorusinów oderwanie się od codzienności. Rodziny z dziećmi, dziadkami. Całe "Familie". Griluja, kąpią się, opadają, grają w piłkę, śpią tu, słowem spędzają weekend w lesie. Wszędzie ostra woń olejku do opalania. Znam ten zapach z dziecinstwa. U nas tak się "już" nie spędza weekendów. Kolejny dowód na to ten kraj jest około 25 lat "do tyłu".
Zjadamy kanapki na trawie, obserwujemy kolejne podjeżdżające busy z których wysypują się plażowicze, planujemy trasę. W między czasie zrobiłem także mały rekonesans po brzegu w celu odnalezienia słynnego kamienia. Mnie się nie udało. Wysłałem drugi "team". Udało się, kamień zaliczony. W drogę.





Na drodze dość sporo zabitych drobnych zwierząt leśnych. Czasem nawet zajączek, sporo języków. Widać że lasy obfitują w mieszkańców. Co jakiś czas Bociany startują z pobocza i ścigają się z nami, fajnie to wygląda.

Kolejny punkt dom Adama Mickiewicza.




Świetne miejsce, 1,5 godzinna opowieść przewodnika o życiu Mickiewicza, o losach polski, o szlachcie, i zmianach politycznych na tych ziemiach.
15000 BYR to niewiele, warto. Polecamy. Każde miejsce pamięci lub muzeum powinno być tak zrealizowane, a turyści tak obsłużeni. Dajemy zasłużone 5 gwiazdek. Polecamy.

Pan przewodnik


Spichlerz, oraz pokoik dumania Adama.

 Rękopis Pan Tadeusz



Oryginalny wydruk książki z drukarni w Łodzi

Sanie, ale musiała być zabawa

W wielu domach spotyka się wiszące łóżeczka dla niemowląt. 

Koło Muzeum spotykamy także grupę rowerzystów. Rozmawiamy. Oni wypytują nas, a my ich. Analizujemy mapę. Chłopaki wskazują nam warte odwiedzenia miejsca, oraz jezioro nad którym można się przespać i wykąpać z czystej wodzie.

Plan, mapa.

Informatyk, teraz pracuje w Białorusi, a kiedyś w Polsce.

Rowerzyści nie przebierają w środkach. Każdy z nich jedzie na tym co posiada.

Sakwy? Jakie sakwy, worek.


Nowoczesny rower? A po co!



Foto time:



Pasują do siebie czy nie?

Pantera opala odnóża tylne

Kolejny punkt sobotniej trasy, zamek w Nieświeżu.





Trochę nas ta wycieczka już zmęczyła, zamek nas pokonał.




Dzień długi, człowiek głodny. Postanowiliśmy co nieco zjeść przed dalszą trasą. Niestety padliśmy ofiarą poniższego menu.

Stanowczo odradzamy. To nie nadaje się do jedzenia!

Foto time, w cieniu, pod drzewem:





W okolicy Zamku kwitnie także życie kulturalne ...






... a także rozwija się turystyka wodna



Czas wracać, jedziemy do kolejnego punktu wycieczki.



Zamek Mir, podjechali, zrobili zdjęcia, Go!



Szukamy miejsca na wypoczynek, wstępnie wybór padł na rzekę Niemen, biwak na dziko. Miejsce wytyczyliśmy sobie "mniej więcej" na mapie. Postaramy się do niego dojechać i tam spać. Koniecznie kąpiel w Niemenie. Przy takim upale to konieczne.

Po drodze zakupy.




A następnie upragniony biwak nad rzeką.








Tak na szybko licząc wychodzi nam że wydajemy po ok 72 zł dziennie na głowę. To sporo. Ale przecież w tej części kraju były wszystkie muzea i punkty płatne. Mamy już załatwione "przymusowy nocleg w hotelu" (związany z meldunkiem), więc teraz koszty będą znikome.

Dzień 6:
Plan: Miejsce pamięci w Nalibokach, jeden z punktów "południka Struveho", Jeziora.
Na dzień dobry powtarzamy kąpiel w rzece. Woda jest czysta, ciepła, a nurt niezmiennie wartki.




Dnia poprzedniego wieczorową porą mieliśmy akompaniament muzyczki ogniskowej, a w nocy podjechała jeszcze jedna jedna ekipa. Jak się rankiem okazało, nie rozbijali wcale namiotu. Tylko wyrzucili obok naszych namiotów górę opon.

Lokalny folk

Prawie jak w Polsce - prawd?

Mając przed sobą wiele kilometrów do pokonania, z rzeki wychodzić z wody się nie chce. Zgodnie z zaleceniem "Miszy" moczymy koszulki w rzece i na morze koszulki zakładamy kurtki motocyklowe. Świetny sposób, jest chłodno. Dzięki temu jazda jest przyjemna. W kasku gra muzyczka, gnamy na przód.


Michał oczywiście co chwila zerkał w mapę


Pomnik na cmentarzu w Nalibokach zaliczony.




Krótka 15 minutowa drzemka Iwony i nasza "Pantera "jest jak nowa.


Czujna Pantera obudzi się zawsze po strzale z migawki

Zwiedzamy również bardzo ładne cmentarze i kościoły. Tego typu obiektów w Białorusi jest pod dostatkiem.












Nasz"dział zaopatrzenia" zgłasza braki magazynowe więc, najpierw woda ...


... po drodze zakupy w markecie. Jest niedziela po 15:00, więc tylko ta opcja jest aktywna.
Jak się potem okazało i tak trzeba było jechać do lokalnego Magazinu po kiełbasę.
Kończy nam się gotówka i jutro musimy zaliczyć jakiś kantor (w kieszeni tylko $).

Południu Struvego, Tupiszki.
""Południk Struvego rozciąga się na długości 2821, 833 km i przebiega aktualnie (2011) przez terytorium dziesięciu państw: Norwegię, Szwecję, Finlandię, Rosję, Estonię, Łotwę, Litwę, Białoruś, Mołdawię i Ukrainę[1]. Składa się z 265 głównych punktów pomiarowych, tworzących 258 trójkątów triangulacyjnych, oraz 60 punktów dodatkowych[2].

Został założony w latach 1816–1852 na terenie ówczesnej unii Szwecji i Norwegii oraz Imperium Rosyjskiego, pod nadzorem rosyjskiego naukowca Friedricha Georga Wilhelma von Struvego i rosyjskiego oficera Carla F. Tennera[1]. Służył do określenia (pomiaru) dokładnego kształtu i rozmiarów Ziemi. Pierwszy założony punkt znajduje się w obserwatorium w Tartu na terenie dzisiejszej Estonii." (Wikipedia)









Śpimy dziś nad jeziorem Świr.



Wieczorem ognisko, a obok muzyka. Disco z lat 90-tych. Było śmiesznie.
Po rozbiciu, obozowiska, zapadła decyzja, że jedziemy po kiełbasę do sklepu. Nie może być przecież obozowiska na dziko bez ogniska, a ogniska nie może być bez pieczonej kiełbasy, prawda? Bardzo szybko wyznaczony został ochotnik. Zgadnijcie kto? No jasne, że ja - "łasuch kiełbasiany"

Pieczenie czas zacząć

Iwona była wyjątkowo głodna ...

... a kiełbaski wyjątkowo smaczne


praca z siekierą

wylegiwanie się koło ogniska

ach te napoje ...

a państwo z namiotu obok, szykowali się chyba do kolejnej części Tytanica :D



Dzień 7:
Dziś prawdopodobnie śpimy dwa razy w tym samym miejscu. Jakie to będzie miejsce, zobaczymy.
Od rana Michała męczy jakaś niestrawność. Chłopak dzielnie walczy. :)
O poranku strawę przygotowuje Pani Kuchni. Dziś moja ulubiona potrawa, jajecznica :)



Wyruszamy z nad jeziora Świr i kierujemy się na północ w stronę jeziora Naroć. Chcemy je objechać od zachodu. Po drodze zwiedzamy opuszczone (i nie) ośrodki wypoczynkowe. Ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że te stare ośrodki aktualnie są remontowane, odnawiana, ba nawet są budowane nowe. Za kilka lat będzie tu wspaniała baza wypoczynkowa. Takie dalsze Mazury, ... ale do tego jeszcze wrócimy. Ciekawe do jakich klientów będą one adresowane?

Nie wiem co oznacza napis na kamieniu, ale ładnie wyglądał :)


Prawie jak w Bułgarii, prawda?




Kąpiel w Naroczy obowiązkowa. Tak czystego jeziora to jeszcze nie widziałem. Naprawdę fajnie.








Teraz zamierzamy objechać jezioro na około (z zachodniej strony) i kierować się w stronę Słobódki. Tam poszukamy noclegu. Kurs na Braslau, po drodze kanapki na trawie. Jest bardzo gorąco, od 3 dni jeździmy w upale i zaczynamy obserwować u siebie niebezpieczne objawy przegrzania. Konieczny jest postój. Na szczęście idzie burza, to w tym przypadku pożądane. Liczymy takze na to, że opad deszczu nieco umyje nasze motocykle. Wyglądają jak by przejechały przez jakaś "strefę zero".





W między czasie "kuchnia Iwona" serwuje ciemny chleb z pasztetem i bajerami :) Po drodze oczywiście, obeliski i zwiedzanie.







Dojeżdżamy do Braslau, goni nas deszcz, a nawet burza. Szukamy kantoru. W tym "wielkim mieście" to nie lada wyzwanie. W między czasie rozpadło się na dobre, woda płynie ulicami.



Braslau, to w sumie małe miasteczko nad jeziorem Naroć. Ratusz natomiast mają duży i ładny, a ruch uliczny uporządkowany.




Jak tylko deszcz przestanie padać kierujemy się w stronę Slobódki, tam mamy nadzieję na czynny Camping. Przemoczeni przez ok godzinę jeździmy po wsi. Wreszcie przypadkowo spotkana na szosie dziewczyna wskazuje nam "gostnicu" w prywatnym domu. Najbliższe dwie noce spędzimy więc "u ludzi". Cieszy nas to bardzo, gdyż chcieliśmy zasmakować w Białorusi różnych "wygód i dziwactw". Kampingi były, dzikusy były, hotele także. Teraz czas na gospodarza z przypadku. Jesteś całkiem przemoczeni. Nie udało się "przeczekać", deszcz przestał padać jak już byliśmy zakwaterowani. Pech.



Po przebraniu jeszcze mały spacer po wsi.




Dzień 8:
Ciuchy nieco przeschły. Do rana wieje wiatr. Pogoda dobra. Będzie wycieczka do Połocka.



Michał mówi, że jest ok 70 km w jedną stroną. Trasa szybko weryfikują tą pomyłkę - jest 130 km. No cóż.
Na miejscu zupełnie przypadkiem okazuje się, że trafił nam się dzień otwarty we wszystkich muzeach w Połocku. Świetnie. Zwiedzamy co się da i na ile starczyło nam sił. Mury obronne, pomniki, fontanny, sklepy, restauracje, a nawet księgarnie.
Punkt centrum Europy. Pomnik litery "Y". Inne napotkane pomniki. Serwujemy sobie kawę z bajerami "specjalność zakładu".
Iwona na pamiątkę pobytu kupuję sobie Harrego Pottera w Bialoruskim wydaniu :)



Pomnik litery "Y"

Kto to był? Nie pamiętam

Udało się stanąć w środku Europy

A nawet na nim usiąść

Jak zwykle pomników i obelisków pod dostatniem

Tu była kawa z lodami, czyli Specjalność Zakładu

Czyżby starcie ?


Chłodna kawa w cieniu

Na uczelnianym dziedzińcu


Pantera zawsze podążą w cieniu ...

Cerkiew połączona z podziemnym muzeum


Eksponaty ładnie podane, "miło i przytulnie"


Organy koscielne

naprawdę ładne zdobienia

jeszcze tylko wpis do księgi pamiątkowej ...

... i można wyjść na powierzchnię

Ooo, "kamień Borysa", podobno jak się dotknie to przybywa tłuszczu na dupie :P



W kolejnym Muzum m.in. stary spis plonów w gospodarstwach ...

... oraz wiele rekonstrukcji


kolejny meczet,

a następnie muzeum druku i książki.




Tutaj małe muzeum rzemiosł. Widoczny kawałek "apteki".

Lokalna cepelia.

Restauracja, zjemy coś !!

Czas wracać. Ponad 5 godzinny spacer po miescie, daje w kość. Wracamy do motocykli przy których zostawiliśmy kurtki i buty. Ciekawe czy mamy czym i w czym wracać do kraju?

W drodze powrotnej spotykamy "słomianego byka i małą owieczkę". Zabawy było co niemiara :)






Pomimo ogromnego zmęczenia, jedziemy także na lokalny punkt widokowy, "górę Majak".








"Na półwyspie pomiędzy wielkimi połączonymi ze sobą jeziorami Snudy i Strusto (ok. 16 km od Brasławia) wznosi się góra Majak, najwyższa w okolicy. Choć ma zaledwie 107 m (Góra Cisowa na Suwalszczyźnie jest niewiele wyższa – 256 m), jest cudownym miejscem widokowym. Ze wszystkich stron po horyzont jeziora, wyspy, półwyspy, olbrzymie obszary trzcin, lasy i łąki. Zaledwie kilka wsi. Do granicy z Łotwą jest kilkanaście kilometrów, z Litwą – ponad trzydzieści, z Polską – trzysta. Nie tak znowu daleko." (link)

Powrót do Słobódki, sklep, brak cukru. Normalnie jak w 85 roku.
Wieczorem czas zlatuje ma rozmowach z córką gospodyni, Larysą. Spać idziemy o 2:30.



Dzień 9:
Dziś rozpoczynamy szybki odwrót i powrót do kraju. Będą granice - zapowiada się ciekawie. Za dwa dni jesteśmy umówieni w Białystoku z Moją żoną i córką oraz dwojgiem przyjaciół Tomaszem i Martą.
Ale nie tak szybko ... najpierw obowiązki, oraz "główny cel wyprawy", czyli tytułowa misja "Babcia Rozalia". Muszę to większości z Was wyjaśnić iż mój dziadek ze strony mamy, dziadek Antoni, pochodził z Białorusi. Hmm, raczej z Polski, ze wsi Słobódka koło Witebska. Potem była wojna, dziadek został zawodowym żołnierzem. Koleje losu rzuciły dziadka do Polski, do Łodzi. Tu dziadek poznał babcię i potem sztab przeniósł go jeszcze bardziej na zachód, do Kalisza, gdzie dostał służbowe mieszkanie. Dziadek zawsze był cichy i skryty. O "dawnych czasach" mówił tylko tyle, "że wojna jest zła i nie ma o czym mówić". Być może bał się powrotu, kontaktu i represji powojennych. Teraz to bez znaczenia.
Pomyślałem, że można by postarać się odszukać potomków rodziny mojego dziadka Antoniego. Zebrałem tyle informacji ile się dało. Właściwie to niewielką garść, strzępki imion rodzeństwa, imiona rodziców, itd itd ...
Michał i Iwona od początku wiedzieli, że taki właśnie jest plan i główny cel wyprawy. Byli bardzo ciekawi "co z tego wyniknie". Mimo, iż nikt z nas nie dał tego po sobie poznać, z dnia na dzień jechaliśmy do celu w coraz to większym napięciu. W końcu jesteśmy na obcym terenie i zamierzamy łazić po wsi i wypytywać o "starostę który pracował z niemcami, a potem go rosjanie zabrali". To mogła być dość kontrowersyjna sprawa.
No to start, na cmentarz, do ludzi, zaczepiać i wypytywać. Dość szybko trafiliśmy na Panią, która powiedziała, że Jej mama jest dość "wiekowa" i może coś pamiętać. No to w podskokach ze 3 domy dalej i od nowa tą samą historię przedstawiać, tłumaczyć kto my, po co i dlaczego i że z Polski i po jaką cholerę gnaliśmy 1000 km. Ufff, kobiet zrozumiała, dopytała o detale i narysował nam plan wsi, kolejne domy i sklepy i kazała iść do innej Pani ... :/ Hmmm, bo grubo ... będzie ciekawie.
Michał i Iwona powiedzieli "idź sam - my popilnujemy rowerów". Cieniasy, szybo się poddali. Poszedłem ...
Dzień dobry, nazywam się ..., przyjechałem ponieważ ..., a mój dziadek to ... itd itd ...
Nie uwierzycie. Zaskoczyło!
Ta Pani, 85 letnia Pani Bronisława jest moja krewną :) Hurra, sukcess. Biegnę po Iwonę, bo sam nie mogę uwierzyć. Mówię jej słuchaj uważnie i analizuj, czyli moje fakty kleją się z tym co ona mówi i czy to ma sens. Okazało się, że jak najbardziej wszystko jest w porządku, a pani Bronisława nawet zaprowadziła nas na grób mojej Prababci. Pradziadka niestety naprawdę zabrali Rosjanie.
Dowiedziałem się jeszcze wielu historii. Długo by opowiadać.




Oto i moja "odnaleziona" Ciocia :) Poznajcie Panią Bronisławę. 


Chyba czas wracać. Dość tej szwędaczki po wsiach, kurchanach, muzeach i cmentarzach ...

Granica, Białorusko - Łotewska

Dokumenty gotowe ...

Uzyskane w Nowogródku stemple okazały się bezcenne :) Meldunek konieczny.

Mina numer jeden ...

Ze Słobódki jedziemy prosto do Łotewskiego Daugapils, zwiedzanie toru żużlowego. Następnie już prosto w stronę Wilna.

Stadion żużlowy w Daugapils



Po wyjechaniu z Gaugapils, wypatrujemy "żarcia". Już po Litwskiej stronie, dostrzegamy parking z tirami, to znaczy, że tu dobrze karmią. Kebab 4€, a my dysponujemy tylko dolarami. Płacimy po 5$ i Pani dokłada nam "nieco więcej". Jest ok - żarcie pierwsza klasa.

5$, mina bezcenna

Mój motocykl postanowił uczcić przekroczenie granicy. 78000 km przebiegu. Eeee, to chyba nie możliwe, przecież to maszyna z 2001 roku. Ma pewnie 178 tys :D


Po drodze zaliczamy kolejny "geograficzy środek europy". Michał twierdzi, że wszystkie kraje dawnych demolodów mają swoje "środki europy". Coś w tym jest. Ale do tego jeszcze wrócimy ...

Kierunek "Europos Centras"


Zdobywcy ...

... i lenie



Dojeżdżamy do Wilna, co prawda część trasy w deszczu, ale było miło. Nawet policyjny patrol ustąpił nas drogi, a wcale tak bardzo nie lało.

w Wilnie na ekrany kin wchodzi właśnie"Terminatorius"

Nocleg na sprawdzonym przez Pantere i Michała rok temu Campingu w Wilnie. Zasłużony odpoczynek i posiłek.




Dzień 10:
Wyspani, wykapani, pycha śniadanko, można jechać. :)
Plan dnia: "trasa rowerowa" na około Wilna (Kernave, Troki), a potem "Wilno by night".



Zaczynamy od  muzeum w Kernave.

Tu taka mini zamkowa budowla, która pełni funkcję przystanku autobusowego



Niewiele mamy z tego wyjazdu zdjęć "razem" - cieszy mnie więc każde ujęcie


Obowiązkowy "Foto Time"






Zamek w Trokach zaliczamy tylko "na odległość". Po prostu dziś nie mamy siły na kolejne zwiedzanie.

Wracamy na nasz kamping. Udaje nam się dojechać tuż przed oberwaniem chmury. Po ulewie wychodzą fajne fotki :)

Na kampingu dużo kamperów.

Michał oczywiście już obmyśla - co dalej. Dusza przywódcy.

Po chwili Michał zarządza wymarsz (wyjazd) w stronę Wilna. W końcu sam chciałem zwiedzać Wilno "nocą".

Wjazd do miasta

i spacer po ulicach














Widok z góry krzyży

Wileńska grupa Motocyklowa "Aliens"



Wieczorem mamy siłę już tylko na piwo

[muszę tu jeszcze kawałek relacji dopisać - czasu brakło]

Dzień 11:
Powrót do kraju. Trasa z niewielkim opadem deszczu. Spotkanie w Białymstoku z Marzena, Marta, Tosia i Tomkiem.

Obiad w Białostockiej knajpie

Spotkanie z moją córka :)

Teraz jeszcze dwa dni na Podlasiu :) Ale o tym w innej relacji.


Podsumowanie:
Czy to był długi wyjazd? Zarówno Bardzo długi, jak i bardzo krótki. To jedna z fajniejszych wycieczek jakie udało mi się zrealizować. Zapewne wrócę jeszcze na Białoruś
Dystans: ok 75900 - 78700 = ok 2800 km

Czy kosztowny?
Gotówka: 1000zł = (wymieniona na dolary) 265 $. Zostało mi w kieszeni 115$ czyli  432 zł, wydałem więc z gotówki 567 zł
Karta płatnicza: (m.in. trochę paliwa i inne zakupy) 375 zł
Koszt wizy ok 300 zł (wiza powinna kosztować 25 Euro, reszta kwoty, to koszty pośrednika)
Łącznie impreza razem z wizą kosztowała: 1242 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz